— Jakie ale?
— Nie mam teraz...
— Wykręty!
— Sprawiedliwie powiadam. A choćbym i miał, toć przecie na wyrzucenie szkoda... żeby na jakie kupno, lub na co pożytecznego.
— A tak! to ci moja Rózia niepożyteczna? Z tej beczki zaczynasz? Nie napraszamy się... dziewczyna znajdzie męża lepszego... Do widzenia, panie Śpiewalski.
— Ale zaraz... bo też z pana Kieliszka gorączka... przecież zapowiedzi już idą...
— Mój panie, zapowiedzi to jeszcze nie ślub, a bywają też zdarzenia, że od ołtarza się rozchodzą...
— Czekajcież...
— Na co? O tem małżeństwie to jeszcze na wodzie pisano... może być, a może i nie być...
— Ja już tyle kosztu poniosłem...
— Wasza wola... Stać was było na mięso, nie żałujcież na pieprz, a skoro żałujecie, to idźcie sobie, skądeście przyśli i dajcie mi święty pokój.
Na Śpiewalskiego aż poty występowały; żal mu było pieniędzy, żal straconych kosztów, a najbardziej Rózi... Ubrdał on sobie, że bez jej ładnych oczu, bez jej uśmiechu, bez ząbków wyszczerzonych, życia dla niego niema. Wahał się przez chwilę, potem nagle wstał, pięścią w stół uderzył i rzekł:
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —