— Niech się co chce dzieje — daję!
— O, tak trzeba było odrazu mówić, — rzekł Kieliszek, — tak, to rozumiem. Ze świecą w południe samo takiej drugiej dziewczyny, jak moja Rózia, nie znajdziesz... Idź-że tam do drugiej stancyi, do niej.
Śpiewalski dwa razy tego powtarzać sobie nie dał, wszedł i zastał Rózię zapłakaną, z głową opartą na rękach.
— Co to pannie Rózi? — zapytał z niepokojem, — co, moja jagódko...
— Niech pan Śpiewalski sobie idzie... zmartwienie mam...
— Ale jakie... jakie zmartwienie?
— Co panu do tego?
— A komuż, jak nie mnie, toć za tydzień będę mężem panny Rózi...
— Akurat!
— Może nie?
— Nie będzie pan Śpiewalski moim mężem, ani ja pana Śpiewalskiego żoną.
— Dlaczego... Róziu kochana... cóż się stało?
— Co tu gadać dużo... przeznaczenia niema i już...
— Ale ja chcę wiedzieć... W mojem usposobieniu odmiany żadnej niema.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —