Mądra Rózia nie wzięła odrazu, wzdragała się długo, Śpiewalski zaś prosił, zaklinał, po rękach całował, i tak to wyglądało, jakby nie on jej, ale ona jemu łaskę zrobiła.
— Bierz, bierz Róziu, to wszystko twoje... Ja twój, mój dom, moje gospodarstwo, majątek, co tylko mam, wszystko do ciebie należy...
— Kochany, poczciwy mój... — odrzekła, głaszcząc go po twarzy, i w jednej chwili łzy z jej oczu zniknęły, zaczęła śmiać się, śpiewać, szczerzyć ząbki.
— Tak to lubię, — mówił stary, — moja Róziu, zawsze powinnaś być wesoła, nie znać co zmartwienie i smutek...
— I pan tak samo...
— A juści, że i ja... Tańcowałbym z uciechy, jak młodzik.
— Pohulamy sobie na weselu...
Miało być za tydzień wesele — i Kieliszek sposobił się do niego, nie szczędząc zachodu i pieniędzy... zięciowskich... Wieprza co najlepszego zabił; z dwoma czeladnikami do roboty się zabrawszy, mięsiwa kiszki, kiełbasy, salcesony przyrządzał, jak na jarmark; od szwagra swego Pikuły trunków nabrał moc, a jeszcze prócz tego z powiatowego miasta różnych nasprowadzał różności...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —