Kawy, herbaty, cytryn, śledzi, pomarańcz, wina — boć jakżeby wesele Rózi bez wina się obeszło? Choćby to był kwas taki, co gębę na drugą stronę wykręca, nic nie szkodzi — byle po pańsku.
W domu Kieliszka przez kilka dni ruch był nadzwyczajny; sam gospodarz z czeladnikami, zawinąwszy rękawy po łokcie, siekał, solił, pieprzył, piekł, smażył, wędził. Łomotały noże po stolnicach z takim hukiem, jak gdyby wojsko z bębnami przechodziło, dym z komina buchał gęstemi kłębami, a zapach różnego mięsiwa rozchodził się koło domu tak silny, że psy z całego miasta zbiegały się na tę uliczkę.
Kieliszkowa, przy pomocy siostry swej Pikuliny i dwóch uproszonych kobiet, miesiła ciasto, tłukła w moździerzu cukier, przebierała migdały, rodzenki, szafran, boć placki miały być słodkie, pachnące i żółte. W wielkich saganach gotowało się mięso, kłęby pary, niby w łaźni, unosiły się w izbie.
Rózia nie wiele pomagała matce, gdyż miała głowę zaprzątniętą czem innem; trochę porządkiem w stancyach, gdzie mieli być przyjmowani goście, a najbardziej strojem swoim, ślubną suknią, którą z wielkim pośpiechem szył damski krawiec Berek. Coraz, chuścinę zarzuciwszy na głowę, biegła Ró-
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —