taka jest moja wola, a wam do tego zasię! Niby to z dobroci i życzliwości przemawiacie do mnie, niby o moje szczęście wam chodzi. Nieprawda, fałsz! Wam nie mnie, ale majątku mojego żal, że go nie będziecie mogli po mojej śmierci rozdrapać. Cicho! dajcie dokończyć, co chcę powiedzieć. Wam do majątku mojego nic. Nie dostałem go od was, nie ukradłem nikomu. Sam się dorobiłem, własną pracą. Wolno mi te pieniądze spalić, w błoto wrzucić, przepić, co mi się tylko podoba uczynić.
— Ojcze!
— Tatusiu!
— Dziadziu!
— Ustąpcie z drogi!
— Zastanówcie się... pomyślcie.
— Ustąpcie, mówię, bo... przeklnę was, do siódmego pokolenia!
Córki uderzyły w płacz, a mąż starszej cofnął się od bryczki i rzekł:
— Oszalał. — Kara Boża, czy co? Nie zatrzymujmy go, on przeklinać nas chce, a my prośmy Boga, żeby kiedyś sam siebie nie przeklinał.
— Jedź! — krzyknął Śpiewalski na parobka, — jedź łajdaku!
Chłopiec ćwiknął konie biczem, te galopem z miejsca porwały i popędziły jak wściekłe.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
— 47 —