— Pan młody — dogadywał Pikuła, — jak malowanie; żaden młodzik takiej czerwoności na gębie nie ma.
— Niema co gadać — wtrącił Kieliszek — człowiek letni, ale zdrów, jak krzemień, mocny i będzie do stu lat żył, co daj Boże...
— Daj Boże — powtórzył Pikuła — ja życzę...
— Dziękuję wam rzekł rozczulony Śpiewalski i obudwóch ucałował.
Kieliszek już sobie podochocił.
— Słuchaj-no zięciu — mówił; — dotychczas było nas dwóch: ja i szwagierek, a żyliśmy z nim i żyjemy, jak bracia; teraz ty przychodzisz do naszej kompanii i będziemy sobie we trzech — i też jak bracia! Dobrze? Zaraz po weselu spółkę zrobimy i handlować będziemy razem, puścimy się w drogę, z jarmarku na jarmark, nakupimy wieprzów i do Warszawy. Ogromne pieniądze zgarniemy. Co zięciu kochany, dobrze?
Pikuła na całe gardło się roześmiał.
— Oto żeś trafił, szwagierku, jak kulą w płot!.. Niechże cię nie znam!
— A cóż takiego?
— Zechce ci on od młodej żony odejść i po jarmarkach się włóczyć? Jego teraz z domu kijem nie wypędzi.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —