— Prawdziwie — rzekł Śpiewalski — chciałbym jakiś czas w chałupie posiedzieć i odpocząć.
Kieliszek, któremu pewna myśl niby ćwiek w głowie utkwiła i na to radę znalazł.
Masz racyę, szwagrze — i ty także masz racyę, zięciu, i ja też mam.
— A to jakim sposobem?
— Odpoczynek odpoczynkiem, a handel handlem. Ty sobie, panie młody, w domu przy żonie będziesz siedział, będziesz wypoczywał, ile ci się podoba, a my ze szwagrem na jarmarki się puścim, tylko trochę pieniędzy do spółki naszej złożysz. Co, dobrze?
— Pomyślę o tem — odrzekł Śpiewalski, chcąc się wykręcić sianem, — pomyślę, ale nie dziś. Po weselu, za tydzień, czy za dwa, pogadamy z rozmysłem...
— Niech i tak będzie, panie zięciu — ja do zgody jedyny, a namawiam cię do spółki nie dlaczego innego, tylko dla tego, żebyś grosz na groszu zarobił, żebyś fortunę powiększył. Ty się na tem nie znasz, ale handel to dobra rzecz, a jeszcze taki handel! Ani w nim żydzi przeszkody nie czynią, ani bardzo wielkich pieniędzy nie trzeba i przytem zatrudnienie przyjemne. Człowiek ciągle w drodze, w wesołości, z jarmarku na jarmark jeździ
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.
— 53 —