sobie; tu wstąpi, tam wstąpi, a wszędzie znajomych znajdzie, poczęstunek, kompanię. I do Warszawy towar się pędzi na targ, a tam od słowa się sprzeda. Znasz też, panie zięciu, Warszawę?
— Niebardzo, prawie jakby nic.
— To nic nie znasz, kochanie! Tam ci to bawarya przy bawaryi, bilard przy bilardzie, piwo jak śmietana, czego tylko dusza zapragnie, dostaniesz. Chcesz flaków — masz flaki, schabu z kapustą — masz schab, wódek najlepszych, — sto gatunków; a jak popatrzysz na sklepy, jak się zaczniesz gapić na to, co tam w oknach wystawione, to ci mało oczy nie wylezą, takie różności i dziwa! Ja byłem tam niedawno, widziałem menażeryę, różne dzikie zwierzęta, słonia, wielbłąda, małpy węże, że i spamiętać trudno.
Tak sobie gawędzili we trzech przy śniadaniu, o Warszawie, o handlu, o ogromnych zyskach, a Kieliszek wciąż do swojego zawracał, przyprawiając się o wspólnictwo i pieniądze, lecz Śpiewalski udawał, że nie rozumie i nie domyśla się niczego.
Panna Rózia wstała nareszcie, wywczasowana i świeża, wnet też przybiegły druchny i pomagały jej ubierać się, zaczęli się też i goście weselni gromadzić. Ci zbierali się w drugiej połowie do-
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —