szalik czerwony jak krew, a na ramionach wielką delię baranią, z ogromnym na plecy spadającym kołnierzem.
Obrządek nie trwał długo; ksiądz przysięgę od państwa młodych odebrał, ręce stułą im związał, pobłogosławił, krzyż do pocałowania dał, a wszystkich obecnych wezwał, aby na wypadek potrzeby świadczyli, jako to małżeństwo prawnie zawarte i od Kościoła Bożego potwierdzone zostało.
Rózia uśmiechnęła się, Śpiewalski zaś odetchnął głęboko, jak człowiek, któremu wielki ciężar spadł z ramion.
Tak, teraz niema już żadnej kwestyi, ani wątpliwości, — osiągnął swój cel. Rózia należy do niego i nie odbierze mu jej nikt; jest jego prawowitą żoną; w kościele, przed ołtarzem przysięgła mu posłuszeństwo i wierność. Myśląc o tem, Śpiewalski prostował się i głowę zadzierał, hardział stary, panem się czuł u siebie. Rózi grymasić nie da, z Kieliszkiem także z innej beczki zacznie. Przedtem córka i ojciec mogli fochy stroić, zabronieniem małżeństwa grozić — teraz już przepadło, żona pójdzie za mężem i posłuszną mu być musi — a ojciec jej, jak mu się podoba: zechce córkę odwiedzić, owszem, grzecznie będzie przyjęty, ale jeżeli pieniędzy zażąda, nic nie wskóra. Tak sobie Śpiewalski postanowił.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —