W izbach było gości, jak nabił, a najwięcej mieszczan, rzeźników, propinatorów. Kieliszek familiantów swoich ze wszech stron pospraszał, sąsiadów i znajomych, ze strony pana młodego zaś żywej duszy nie było.
Stołów zastawiono kilka, a jedna stancya, pusta prawie, przeznaczona była do tańca; trzech żydów muzykantów w sieni zasiadło, stroili oni instrumenta, młodzież przytupywała nogami, czując wielką ochotę do tańca.
— Do stołu państwo, do stołu! — wołał Kieliszek, mocno już na gębie czerwony, gdyż od samego rana miał ze szkłem do czynienia. — Siadajcie, gdzie kto może, spożywajcie, co Bóg dał, a pijcie za zdrowie i pomyślność państwa młodych. Panie zięciu i ty córuchno Róziu, oto wasze miejsce... Siadajcie przy sobie, jako dwa gołąbeczki.
Jakiś mieszczanin odezwał się z kąta:
— Pewnie że gołąbeczki, bo on siwy jak gołąb...
Śmiech się rozległ po stancyi, Śpiewalski wargi przygryzł i poczerwieniał, ręka go świerzbieć zaczęła. Rozumiał, że mieszczankowie przedrwiwają z niego, ale Kieliszek jakoś tę rzecz zagadał, a śmiechy groźnem spojrzeniem uciszył; poczem jednemu, drugiemu ze starszych coś do ucha szeptał, jakby prosząc..
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —