Zasiedli do stołów. Państwo młodzi na pierwszem miejscu obok siebie, przy nich co najprzedniejsi goście. Kieliszkowa z Pikuliną zabawiały kobiety, Kieliszek zaś ze szwagrem nie siadali; jedli stojąc, dorywczo, dając wciąż baczenie, czy komu czego nie brak, czy przed kim pusty kieliszek, lub pusta szklanka nie stoi.
W izbie robiło się coraz duszniej i gwarniej; pan młody czerwony szalik z szyi zrzucił, miał ochotę zdjąć także palto i w kamizelce się weselić, ale go Rózia przestrzegła, żeby tego nie czynił, bo to nie polityczna rzecz i na ośmieszenie może narazić. Pozostał tedy, jak był, w grubym watowanym palcie; poty na niego uderzały, czerwienił się coraz mocniej i twarz chustką kraciastą ocierał.
— Ej zięciu, mało pijesz! — rzekł Kieliszek.
— Nie mogę, gorąco...
— A możeś chciał, żebyś marzł na własnem weselu? Pij zięciu, nie pytaj, trunek dobry. Sam usłużyć chcę.
Dolewał do szklanek, uwijał się po stancyi, o nikim nie zapomniał, nikogo nie pominął. Jedyny do zabawy człowiek.
Rózia mało co jadła i niewiele piła. Nudno jej było siedzieć przy mężu i starszych mieszczanach, z których żaden na strojną jej suknię uwagi
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —