— Trzy dni! Bójże się Boga, kobieto! Niechże pani matka wytłomaczy Rózi, że tak niemoże być.
— Co mam tłomaczyć? Gdy ja za mego wyszłam, tośmy się przez cały tydzień weselili.
— Ale ja muszę w domu być, przez czas długi dla Rózi zaniedbywałem gospodarstwo...
— To niech sobie pan Śpiewalski jedzie, skoro mu tak pilno.
— Najprzód, nie żaden pan Śpiewalski, tylko mąż; Śpiewalski dla ludzi, a dla ciebie Michał; powtóre, że ja bez żony stąd nie odjadę. Dość już mnie to kosztuje mitręgi, pieniędzy i straty czasu. Teraz, skorom się ożenił, chcę mieć spokój i żonę dla siebie; chcę w domu siedzieć i żyć, jak Pan Bóg przykazał.
Na Rózię ognie wystąpiły, chciała ostrem słowem odpowiedzieć, ale matka przeczuwając kłótnię, wtrąciła.
— Panie zięciu, — proszę, — po dobremu proszę, nie nalegajcie. Cóż dwa dni znaczy, a choćby i trzy; da Bóg, że doczekacie w zdrowiu. Trzeba wyrozumieć; dziewczynie ciężko opuścić ojca i matkę, niechże się zabawi i rozweseli w swojej żałości, proszę was bardzo.
— Skoro matka tak mówi, niechże będzie podług jej woli — ty, Róziu, wracaj do stancyi i baw się.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
— 62 —