Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać, pobiegła żwawo i tańczyła zapamiętale z różnymi kawalerami, a najbardziej z Wickiem, który nie odstępował jej prawie, a w tańcu ciągle do ucha coś szeptał.
Ów Wicek był czeladnikiem Kieliszka w jego professyi rzeźnickiej, od lat sześciu, a Rózia zawsze chętnem okiem na niego patrzyła, bo chłopak rzeczywiście był ładny i przypodobać się umiał. Ciągle prawie w domu, lub koło domu będąc, znajdował często sposobność powiedzieć dziewczynie co myśli, a gdy Śpiewalski zaczął dojeżdżać i zalecać się, chłopak o mało nie oszalał z żalu... odgrażał się nawet, że kiedykolwiek pchnie nożem starego zalotnika, ale Rózia łagodziła to jakoś... Tłomaczyła, że dla rodziców uczynić to musi, zapewniała, że gdy dziad oczy zamknie, będzie znowuż wolną. Grzecznem słówkiem, pieszczotą tyle zdołała wymódz, że chłopak godził się ze swym losem, żywiąc nadzieję, że kiedyś i dla niego nastaną chwile szczęścia. Najtrudniej było go teraz, podczas wesela, na wodzy utrzymać; Wicek podpił sobie, a gorąca, młoda krew burzyła się w nim jeszcze bardziej.
Wśród największej uciechy i wesołości zamyślał się ponuro, a czarne jego oczy błyszczały tak złowrogo, że Rózia bać się zaczynała. Od czegoż
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —