jednak spryt kobiecy? Coraz to rzuciła mu ciche słówko, uśmiech przychylny, chętnie puszczała się z nim w zawrotny taniec; wszelkiemi sposobami, tak jednak, by nie zwracać uwagi obcych, dawała mu poznać, że jest jej miły.
Kobiety, pomimo ostrożności Rózi, dostrzegły jednak, co się święci.
— Widzi pani — mówiła jedna rzeźniczka do propinatorki z sąsiedztwa, — widzi pani?
— Widzę, panna młoda się bawi.
— I jeszcze ktoś przy niej...
— A tak, samej zabawa nudna. Głupi stary!
— Oj! że głupi, to głupi. Potrzebne mu było to małżeństwo, jak dziura w moście.
— Ha, jak kto sobie pościele, tak się i wyśpi.
— Nie do tego się mówi, moja pani kochana. Chłop bogaty i zdrów, niechby się ożenił, jako, że przecież nie jest grzeszna rzecz w małżeński stan wstępować; tylko, dlaczego sobie nie wybrał dziewczyny stateczniejszej, starszej, zębów nie szczerzącej, ot choćby, jak Hanusia moja, naprzykład.
— Wydałaby ją pani za niego?
— Albobym wydała, albo nie wydała; ale że jemu byłoby lepiej z Hanusią, niż z tą elegantką, to pewno... Oj, moja pani kochana, co to za świat teraz! jacy ludzie! Choćby i ten stateczny niby to
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —