— Głupstwo! dziesięć takich ci sprawię, jak zechcę. Jesteś moja i skoro chcę z tobą tańcować, to tak musi być.
— Idźże pan sobie już, bo pana odepchnę...
— Co? nie twoja siła, kochanie...
Objął ją silną ręką, niby niedźwiedź łapą, i ciągnął ją po stancyi, tańcząc. Rózia była strasznie rozgniewana, zacisnęła wargi, a oczy jej rzucały błyskawice. Wicek, który z inną dziewczyną tańczył, przysunął się zręcznie i Śpiewalskiemu nogę podstawił. Stary nie upadł wprawdzie, ale się potknął i ręce rozkrzyżował, Rózia puszczona przez niego uciekła...
— Toż w tym kochanym Ogonowie — rzekł z gniewem Śpiewalski, — tańcują jak woły, jeden drugiemu po nogach...
— Eh, chyba nie pójdziemy na naukę do Przytuchy, — odrzekł jeden dobrze już podcięty mieszczanin. — Z naszego miasta proszę nie przedrwiwać, bo można dostać po karku.
— Moja pięść też twarda, a ktoby chciał próbę mieć, to może zaraz dostać. Ja w kaszę nie dam sobie dmuchać.
Rzekłszy to, nogi szeroko rozstawił, plecami o ścianę się oparł, i taki ruch ręką zrobił, jak gdyby wszystkich do boju wzywał. Na
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
— 67 —