razie mieszczanie odskoczyli, ale wnet zaczęli szemrać.
— Co on sobie myśli?!
— Ubliża nam, miejskim obywatelom. Kto? On? A cóż on znaczy! Trzeba go rozumu nauczyć!..
— Tak, niech popamięta Ogonów... niech popamięta.
— Nie boję się, — wrzeszczał Śpiewalski, rozczerwieniony, jak burak. — Siła was tam jest? Mendel? Kopa? Porachujcie się!
Widząc, na co się zanosi, kobiety w krzyk uderzyły; mieszczanie tymczasem zaczęli się do pana młodego przysuwać, pomrukując groźnie. Byłoby się mogło źle skończyć, ale Kieliszek rzucił się w zbitą gromadę, w sam środek.
— Panowie! — wołał, — sąsiedzi, do licha! nie czyńcie mi tego w moim domu! pogodzić się! Wszyscy macie trochę w czubach i ja też mam. Na to wesele. Ucałujcie się, jak bracia, on przecie nasz. Skoro zięciem moim został, jest nasz... Prawda, co? Piliście już gorzałkę i piwo i miód, teraz na zgodę wina wypijemy. Zięciu! podaj rękę moim gościom, uspokój się, wstydu mi nie czyń... Wy zaś, panowie, sąsiedzi, wybaczcie. Wino dobre, spróbować warto. Hej, szwagierku, szklanek, a wy żydy grajcie! Wesele jest, zgoda niech będzie. Dru-
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —