giej córki nie mam, drugiego takiego przyjęcia nie wyprawię. Zięciu, ty z serca swego złość wyrzuć precz! Guza nie szukaj, boś człowiek stateczny, a i to sobie uważaj, że zwada na weselu niedobry znak...
— Prawdę mówicie... Niech będzie zgoda, ale też i panów mieszczan poproście, żeby mnie w zły sposób nie zaczepiali.
Jakoś uspokoiło się trochę; Kieliszek z zięciem, Pikuła i co starsi mieszczanie zasiedli przy stole, aby kwaśnem wińskiem zgodę oblać, młodzi zaś tańczyli prawie do białego dnia, a najbardziej panna młoda. Skończyło się nareszcie to wesele, goście porozchodzili się na niepewnych nogach, z domowych zaś każdy gdzie mógł i na czem mógł, położył się, aby usnąć...
Koło południa Śpiewalski obudził się z wielkim bólem głowy, nieprzyzwyczajony do trunków, był tak odurzony, że na razie nie mógł zmiarkować, gdzie jest i co się z nim dzieje; dopiero w parę chwil, przetarłszy oczy, umywszy się, wszystko sobie przypomniał i okrutnie się zawstydził przed sobą... On, gospodarz porządny, nie młodzik, upił się, skakał, brewerye z mieszczanami wyrabiał... Wstyd! Prawda, że to na swojem własnem weselu, ale zawszeć niepięknie, o! niepięknie. Zdjęło go
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.
— 69 —