— Trzeba myśleć o odjeździe, Róziu, — rzekł Śpiewalski.
— Jak mąż sobie życzy, tak się stanie, — odpowiedziała pokornie, — ja gotowa jestem, mały tłomoczek wezmę ze sobą, a resztę rzeczy ojciec mi odeśle wozem... Prawda, ojcze?
— Sam odwiozę.
— Dziękuję, ale na co ma się ojciec trudzić? albo ten darmozjad Wicek ma co lepszego do roboty!
— Nie lubisz go, widzę...
— Ani lubię, ani nie lubię... cóż mnie taki obchodzi... gęsi z nim nie pasłam.
— Ma swój ambit Rózia, o, ma! — wtrącił Kieliszek — i zaraz dodał: — skoro taka wasza wola, że chcecie nas dziś opuścić, to jedźcie, ale dopiero po obiedzie. Tyle jeszcze jadła z wesela pozostało, że nam wystarczy. Biegnij no Róziu do matki, zakrzątnijcie się, nie puszczę was głodnych z mego domu.
Rózia wyszła, Kieliszek zaś, który naumyślnie tak kierował, żeby w cztery oczy z zięciem mógł zostać, przysiadł się do niego i zniżywszy głos, tak zaczął:
— Wspominałem wam, panie zięciu, o tym handlu...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —