zrozumiały, że od tej chwili zacznie się między niemi wojna zawzięta, że jedna drugiej, dopóki pod dachem tej chałupy będą, ani na jeden włos nie ustąpi.
— Kasiu, — rzekł Śpiewalski — przywitaj matkę.
— Ojciec wiedzą, — odparła — że matka moja na cmentarzu spoczywa.
— Niech mąż mi nie narzuca takiej córeczki, — ozwała się złośliwie Rózia — nie potrafiłabym jej matkować. Uf! jakie tu niedobre powietrze, kapustę czuć.
— Zwąchała koza kapustę, — burknęła Katarzyna i wyszła; Śpiewalski nie dosłyszał tych słów, Rózia udała, że nie słyszy.
— Zdejmij z siebie szubę, — prosił Śpiewalski — rozgość się, w domu jesteś. Zapewne jesteś głodna, zdrożona, posilić się chcesz... Zaraz powiem Kasi, niech się zakrzątnie, samowar nastawi, rozgrzejesz się...
— Nie potrzeba fatygować panny Katarzyny.
— Moja córka wdową jest.
— No, więc nie trzeba fatygować pani Katarzyny... Cięta kobieta i nie bardzo mi chętna, jak uważam...
— Gdy się bliżej poznacie, to się przekona. Na wsi to chowane, więc trochę dzikie, aleć się
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —