oswoi. Niechże Rózia będzie, jak u siebie, przecie nie w gościnie jesteś, tylko w domu mężowskim, a wiadomo, że co mężowskie to i żonine; przynajmniej, według mego pomiarkowania, tak być powinno...
Rózia powoli, ziewając, zdjęła z siebie szubę i rzuciła ją na krzesło, Śpiewalski tymczasem poszedł do córki i dość długo do niej przemawiał:
— Toć wstydu mi nie rób, — rzekł wkońcu.
— Jaki wstyd, — odparła, — co ojciec każę, to będzie; samowar nastawię, stół nakryję, jedzenie podam.
— I siądziesz z nami...
— Po co? Na kolacyę, jak dla mnie, już zapóźno, na śniadanie jeszcze zawczasu... Nie głodna jestem a spać mi się chce.
— Słuchaj, kobieto, tak być nie może, córka jesteś i ojcu posłuszeństwo winnaś. Ja każę żebyś z nami usiadła...
— Jeżeli koniecznie wam tego trzeba, to posłucham, ale jeszcze parę słów chciałam rzec.
— A cóż?..
— Dwie gospodynie w jednym domu niepotrzebne, jedna wystarczy; dla tego upraszam, niech mi ojciec jutro konie dadzą, odjadę do siostry.
— Jutro, o tem jutro... Zobaczymy, tymczasem choć pierwszych chwil mi nie zatruwaj...! Oj, dzieci! Niewolnik ja wasz, czy co?
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —