— Kobieto! cóż tu jeszcze może brakować? Ja myślałem, że ty mnie w rękę pocałujesz, gdy zobaczysz takie wspaniałości.
— Oho! Trzeba mi się dobrze zasłużyć, żebym w rękę pocałowała... Ja z niepokornego rodu pochodzę, harda jestem; mógł mnie już mąż trochę poznać... Czego to się żąda, w rękę całować!
— Nie zgrzeszyłabyś... jam przecież tobie i mąż i opiekun, najlepszy przyjaciel.
— Z początku każdy dobry...
— Ja zawsze jednaki; za stary jestem na odmiany.
— Zobaczymy to, panie mężu, zobaczymy... Zasługiwać się trzeba, nie być skąpym, nie żałować — to będzie dobrze...
— Czegóż ja ci żałuję, moja Róziu...
— Nie prosiłam jeszcze o nic...
Katarzyna weszła do stancyi i, nie mówiąc ani słowa, nakryła stół, podała szklanki, jedzenie, poczem wszyscy usiedli. Śpiewalski mało co jadł, Rózia, zmęczona drogą, nie żałowała sobie. Katarzyna nie tknęła niczego. Siedziała w milczeniu; młoda macocha wpatrywała się w nią uparcie, obmyślając w duchu, jakby jej dokuczyć.
— Czy zawsze taka nierozmowna? — spytała.
— Kto?
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —