kach i przez chwilę siedział zadumany przy stole... Katarzyna przyniosła swoją poduszkę, położyła ją na wyplatanej kanapie i rzekła:
— Niech się ojciec prześpią... dobranoc...
Niezadługo dzień nastał; Katarzyna, przy pomocy dziewki, krzątała się przy zwykłem gospodarskiem zatrudnieniu, Śpiewalski też wstał, przeżegnał się i wszedł do drugiej połowy domostwa, gdzie była kuchnia i komora.
— Chwalić Boga, że ojciec przyszli, — rzekła Katarzyna — że będą już teraz w domu...
— A no, pewnie że będę.
— To też właśnie klucze wam oddam od komory i od stodółki; całego dobra waszego pilnowałam, jak swego własnego, jak oka w głowie; nie zginęło nic, nie zmarnowało się ani jedno ziarnko.
— To niby przymówka według nagrody?.
— Nie żądam, nie chcę nagrody. Nie byłam u was jako sługa, ale jako córka. Macie klucze...
— Rózi oddasz, gdy wstanie.
— Temu oddaję, od kogo wzięłam... i proszę ojca o furmankę, rzeczy moje spakowane.
— Do czego to podobne! — zawołał Śpiewalski — zapowietrzony ja jestem, czy co, że uciekasz odemnie? Krzywdę masz, czy marne słowo kiedy usłyszałaś?. Nie dam furmanki, siedź w chałupie.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —