Już ja różne zdarzenia widziałam. Moja kumciu złocista i jakże ona wielka pani wygląda?.
— Chciałam i ja to wiedzieć i właśnie, skoro tylko ranek, poleciałyśmy z Michałową do studni, co na Śpiewalskiego gruncie... bo gdzież gospodynię spotkać, jak nie przy studni?
— Pewnie...
— Złapałyśmy konewki do garści, niby dla pokazania, że to według wody; poszłyśmy... czekamy... przecież bez wody nie będzie, musi przyjść...
— Aha, taka by ci poszła po wodę!? Pewnie ze dwie dziewki trzymać będzie do posługi.
— Przyszłyśmy, stoimy, czekamy, blizko godzinę, niema nikogo, aż nam się sprzykrzyło; nareszcie Katarzyna idzie, wzięłyśmy ją zaraz na spytki: a co? a jak? a kiedy? a ładna mamunia? a dobra? precz pytamy, a ona nic, jeno się za gębę trzyma i pokazuje, że ją okrutnie zęby bolą.
— Akurat, zęby ją bolą, jak i mojego Łyska! Tak sobie jeno umyśliła na poczekaniu, żeby nic nie powiedzieć.
— Cały ich ród taki skryty — i teraz, zęby ją bolą! Wie, a powiedzieć nie chce, rychtyk jak ów pies, co na sianie leży, sam nie zje i bydlęciu nie da.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —