— Ja tam do studni nie chodziłam, tylkośmy z Onufrową poleciały do Śpiewalskiego domostwa, niby, że najprędzej w oknie coś się pokaże.
— I widziałyście? Moja kumo, gadajcież, bo nie wytrzymam, stoję jak na gorących węglach.
— A toć widziałyśmy.
— Ją?!
— Akurat! Taka by się w oknie pokazała!.. Ona się boi dnia, jak sowa.
— Jak sowa?!
— A widać że tak, skoro szmatami okno pozawieszała.
— To i pierwej u Śpiewalskiego już było, niby że po pańsku; firanka się taka szmata nazywa.
— Osobliwie firanka, a insza szmata osobliwie — toć ja rozumiem. Firanka jest biała i tak wisi jakby chłopskie odzienie, zaś tamten gałgan zielony, a tak wisi, jakby kobieca chusteczka. Nie co innego, tylko ta rzeźnicka hrabianka jasności się boi, jak nietoperz.
— To prawda święta, kumo kochająca; że też Śpiewalski, gdzieindziej żony sobie nie poszukał, uczciwym sposobem na wsi, jak się u gospodarzy praktykuje.
— Inszy chłop ma z jarmarku czapkę, albo buty, lub, na ten przykład, jakie bydlę, Śpiewalski zaś ma żonę.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —