— Żona z jarmarku! niech że ją marności!
— Czegóż ją przeklinacie, kumo?
— Ano, bo jeszczem jej nie widziała, a już przykrość od niej mam i zmartwienie.
— Od niej?
— No, tak...
— Nie zmiarkuję, jakim to sposobem może być; chyba dowiedzieliście się, że obgadała was przed ludźmi, albo co? To na nią podobne. Taka, roboty nie mając, ma czas na statecznych kobietach psy wieszać...
— Ale nie, nie... moje zmartwienie insze jest. Oto widzicie moja kumciu, chleb dzisiaj mam piec i to koniecznie, bośmy wczoraj wieczór ostatni bochenek napoczęli i ledwie że do obiadu wystarczy. Piec muszę, a chyba nie upiekę, mój będzie zły, a on gdy w złości, to nie pyta nic, jeno bije... Spierze mnie chłop na kwaśne jabłko, przez tę Śpiewalską.
— Eh, upieczecie chleb i będzie spokój.
— Chciałabym, kumciu złocista, ale nie mogę, nie wytrzymam, będę dotąd wartowała, póki tej żony z jarmarku nie wypatrzę. Sami powiedzcie, czy w takim niepokoju, w takiej ciekawości jak dziś mamy, można spokojnie do dzieży się zabrać...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —