Zmilczała, bo i nie było co na to odpowiedzieć; wzięła ze sobą książkę z suto złoconemi brzegami i poszła.
Co prawda, nie bardzo gorąco modlili się ludzie tej niedzieli w wiejskim kościołku; ciekawość ich wielka ogarnęła i zamiast na ołtarz patrzeć, zerkali precz na „żonę z jarmarku,“ bo się ta nazwa odrazu do niej przylepiła. Patrzyli starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, a najbardziej kobiety. Zajmował je szczególniej kapelusz Rózi z piórem, boć jeszcze, jak Przytucha Przytuchą, żadna gospodyni takiego cudacznego czupiradła na głowie nie miała.
Nie bardzo było słodko młodej pani Śpiewalskiej czuć, że tyle oczu na nią patrzy, znosiła to jednak, tem się pocieszając, że wszystkie zazdroszczą jej urody.
I prawda; ładna była bo ładna; nawet Śpiewalskiego córka, Katarzyna, która słynęła z urody i rzeczywiście była przystojną, przy Rózi jednak gasnęła, może dla tego, że nie dbała o strój i upiększenie swej osoby, a do kościoła szła nie po to, aby się gałganami popisywać, lecz żeby się pomodlić szczerze.
Śpiewalski z Rózią dopchał się przez cały kościół aż do wielkiego ołtarza, Katarzyna zaś
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —