wszedłszy, uklękła zaraz przy drzwiach w kąciku i tam do końca nabożeńswa pozostała.
Po sumie, ludzie przed kościołem gromadkami stali, przypatrując się jedni drugim, a już najbardziej Śpiewalskim; prawie cała parafia widziała ich tego dnia. Niektórzy gospodarze chcieli świeżo ożenionego sąsiada do gawędy wciągnąć, żeby i jego żoneczkę bliżej poznać, ale Śpiewalski nie zatrzymywał się, tylko śpieszył do domu. Na pozdrowienie kiwnięciem głowy, albo krótkiem słowem odpowiadał, dając tem poznać, że do pogawędki nie ma chęci.
Przed domem jego stała bryczka, a raczej wasąg pana Kieliszka; przyjechał on, wraz ze szwagrem swoim Pikułą, aby córkę i zięcia odwiedzić, a przywiózł ich ów właśnie Wicek, czeladnik, który sam się wprosił, żeby go za furmana wzięli.
Ujrzawszy ojca i wujaszka, Rózia ucieszyła się niezmiernie, a obaczywszy Wicka, pokraśniała na twarzy, jak mak czerwony, lub piwonia. O mało nie krzyknęła z uciechy, lecz widząc, że Katarzyna jest i patrzy, przywitała go dość chłodno.
Wnet młoda gospodyni zakrzątnęła się po izbie, wpadła do komory, zajrzała do szafy i co najlepsze jadło, jakie było, znalazło się na stole...
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —