Śpiewalski z wielkim ukontentowaniem spoglądał na swoją żoneczkę, że taka ruchliwa i gościnna, a ojciec i wujaszek uśmiechali się na widok dobrego jedzenia, a bardziej jeszcze na widok pełnych flaszek, bo i jeden i drugi miał do szkła pociąg okrutny. Nie lubili wylewać za kołnierz.
— No, cóż zięciu, pytał Kieliszek, jakże? Dobrze ci?
— A dobrze, odrzekł Śpiewalski.
— Rózi w czepeczku ślicznie, zauważył Pikuła...
— Ładnemu we wszystkiem ładnie.
— Juści prawda, kochany zięciu, żoneczkę masz, jak malowanie. Powinieneś ją w złote ramki oprawić.
— Wolę, niech się uwija po stancyi, zawszeć to milej...
— Róziu, zawołał Pikuła, szczęśliwaś tu, co?
Nie odpowiedziawszy, wybiegła ze stancyi i Śpiewalski nie usłyszał tego, co bardzo pragnął usłyszeć, — a dużo by dał za zapewnienie, że żona czuje się szczęśliwą i że jej dobrze z nim...
— Teraz zięciu kochany, rzekł Kieliszek, gdy podjedli, niema co w bibułę owijać, tylko do interesu. Znasz mnie, że ja z tych ludzi jestem, co polityki nie lubią; prosto z mostu i już.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —