Ciężką walkę toczył ze sobą Śpiewalski, bo w pierwszej chwili, gdy mu tak szkaradnie w oczy bluznęli, zawrzała w nim krew wszystka; chciał porwać za kij i tłuc bez miłosierdzia, nie pytając, tłuc, niszczyć wszystko co mu pod rękę wpadnie, ale że stateczny był człowiek, więc pohamował w sobie tę żałość i złość, i ścisnął tylko zęby, aż zgrzytnęły... A nie łatwa to rzecz, taki słuszny gniew w sobie przydusić, i podobniej jest ciężki wóz z góry się toczący zatrzymać, aniżeli wybuch gniewu pohamować... przecież to uczynił... pomyślał, że to familianci, że ich pod dachem swoim przyjmuje, i zdobył się na spokój, chociaż powierzchowny, bo w duszy burza huczała.
— Moi panowie — rzekł — grozicie sądami, to idźcież do sądów, a mnie w moim domu w spokojności zostawcie...
— Pójdziem, pójdziem, rzekł Kieliszek, ale jeszcze się zobaczymy przed kratkami, panie zięciu...
— A może za kratkami, doszczekiwał Pikuła, ile że gębę miał wyparzoną i język szkaradny.
— Nie bywałem za kratkami, rzekł Śpiewalski — i nie będę, uczciwie żyłem.
— Obaczymy, obaczymy.
— Chodź szwagierku, — wołał Kieliszek, — wychodźmy stąd żywo.
Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —