Strona:PL K Junosza Bohaterowie poddasza from Kalendarz na rok zwyczajny 1878.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —

poddasza odmienną zwykle bywa od myśli pierwszopiętrowych nababów, płynie swobodnie i cicho, nieprzerwana, gorzka niekiedy, a nie mając tam i przeszkód za daleko czasami zachodzi.
Potrzeba stworzyła budowniczego, budowniczy stworzył poddasze, poddasze zaś stworzyło poetów — mizantropów, tak jak las, pola, jeziora i łąki stworzyły poetów-optymistów liryków. Te są księgi rodzaju mizantropowego. Liryk miał przed oczyma swemi przestrzenie, widział niebo ozłocone słońcem, lub też usiane mirjadami gwiazd prześlicznych, chwytał pełną piersią balsamiczny oddech lasów i dlatego zadzwonił pieśnią serdeczną, ognia i miłości pełną... Wieszcz z poddasza dusi się dymem kominów, obok siebie widzi zimne mury, pod sobą zaszarganą błotem ulicę, a nad sobą nic nie widzi najczęściej. Ztąd wszystko wydaje mu się czarnem, okopconém i brudném.
Znałem jednego pustelnika takiego, co lat wiele na poddaszu przepędził, szamocząc się przez całe życie z biedą, z którą walczył jak bohater, i jak bohater legł na polu tej walki. W jego zapadniętych oczach błyszczał ogień jakiś chorobliwy, jak płomień dogasającej lampy, co przy schyłku istnienia żywszym blaskiem goreje. W piersiach człowiek tu nosił miłość wielką i... suchoty niemałe, w duszy niewyczerpane źródło zachwytów, marzeń i uniesień poetycznych; a w kieszeni... nic a nic nie nosił.
Ba, żeby był nosił, to możeby założył handel towarów kolonialnych lub spekulował na giełdzie... Świat zyskałby jednego finansistę, a stracił jednego poetę.
Takie to już prawo natury... w niedostatku dusza czyści się jak złoto w ogniu, a złoto co się niczém zbrudzić samo nie może, jest w stanie zbrudzić najpiękniejszą duszę... przepraszam, omyliłem się, jest w stanie zbrudzić duszę, duszy najpiękniejszej nic nie zbrudzi... bo takich dusz nie ma na świecie podobno.
Mój znajomy był blady, wysoki, na wyniosłe czoło spadały mu pukle włosów czarnych jak krucze pióra, na ustach błądził wieczny uśmiech był to uśmiech gorzkiej ironii.
Umarł on przed niedawnym czasem i lepiej zrobił podobno... bo mu się dawno odpoczynek należał, — a gdzież go miał szukać?
— Czy ty wiesz, mówił raz do mnie, że nie głupi był ten co miłość wynalazł; to jest wcale dobry wynalazek, i gdybym był Khedywem, dałbym mu chętnie przywilej na cały Egipt... Szarlatanowie paryzcy ogłaszają różne lekarstwa na kaszel, ja od pewnego czasu jestem zdrowszy, bo mi się pierś jakiemś szlachetném ciepłem ogrzała, i świat mi się mniej brudnym wydaje, i praca jakoś łatwiej idzie, i nadzieja wewnętrzna powiada, że lepiej będzie...
To mówiąc, zakaszlał się mocno, a po chwili mówił dalej: