majonez był tak dobry, że zwrócił na siebie powszechną uwagę, szampan perlił się w kieliszkach i syczał jak wąż kusiciel, toast wznoszono za toastem, gdzież tu można było myśleć o jakich kwestjach. Tej właśnie nocy Jadwisia odpoczęła sobie po pracy, zasnęła, aby się już nigdy nie obudzić.
Jednokonny karawan wiózł na powązki trumienkę białą, z której widać było kawałek muślinu. Na trumnie przybity był wieniec ze świeżych kwiatów. Orszak pogrzebowy składał się z dwóch osób: była to matka Jadwini i nasz znajomy.
Nie płakali, bo już im łez brakło, nie mówili do siebie, jakby się obawiali dotykać tak bolesnego przedmiotu. Najcięższy smutek milczeniem się objawia... Na cmentarzu kiedy zmarzłej ziemi bryły uderzyły w wieko trumienne, nasz znajomy chciał sobie życie odebrać i byłby to uczynił spokojnie, z zimną krwią, bez zostawiania kartek i testamentów.... lecz wzrok jego padł na matkę nad grobem stojącą... Podał jej rękę i rzekł:
— Straciłaś córkę, jam stracił narzeczonę; ja ci teraz synem będę, a ty mi matkę zastąpisz.
I wrócił do swego poddasza smutny, milczący jak grób, co nadzieje szczęścia zamknął w sobie, i jeszcze rok dotrzymał słowa: pracował dla matki... Jeżeli kiedy mówił ze mną to słowa jego były pełne smutku i melancholii, zwątpienia i goryczy. Cóż dziwnego? Nareszcie przyszedł czas i na niego, umarł spokojnie, bez skargi, a na poddaszu została matka samotna, bezsilna, która tylko pacierze za swoich ukochanych mówić mogła...
Biedna staruszka wyprowadziła się z tego smutnego poddasza na inne, i żywiła się tem czém się zwykle żywią ludzie biedni a niemogący już pracować. Ludzie biedni, jeżeli chcecie wiedzeć, żywią się zwykle resztkami swego szczupłego mienia, jadają więc krzesła, ubranie, bieliznę: jakieś pamiątkowe graciki, futra, jeśli im z dawniejszych czasów zostały, bo człowiek jak powiadają naturaliści, jest wszystkożerném zwierzęciem.