dźwięczy w wiolinie, aż do grubej prawdziwie basowej Maryny!
Z imieniem Mania, spływa na kobietę pewien urok, którego nie umiem dobrze opisać, ale który sobie w duchu bardzo dokładnie wyobrażamy wszyscy.
Wszystkie Zofie są zazwyczaj szczupłe. Wandy posłałabym na kongres tłuściochów, — Lole grymaśne, Helenki nudne i romansowe, — Barbary dewotki, — Scholastyki i Petronelki od siedmiu boleści, — Łucje przypominają Lamermoor i katarynki, — w Maniach zaś jest największa rozmaitość i pewien im tylko właściwy wdzięk, ten sam właśnie, którego powyżej nie opisałem.
A on nazywał się Wicek.
(Nie wdzięk, tylko ten w zielonej kurtce ze strzelbą na ramieniu, co to niby pomagał pięknej Mani grzyby zbierać).
— Cóż Maniu?
— Eh! mój drogi, źle, stryj chory, chodził gdzieś po nocy, zaziębił się i leży.
— Nic mu nie będzie.
— Dla czego?
— Teraz księża darmo nie chowają, zlęknie się kosztów i nie umrze.
To mówiąc roześmiał się i pokazał jej idealnie białe zęby.
— Mój Wicusiu, jesteś niedobry, czy godzi się szydzić z chorego?
— A to dlaczego ten chory ze mnie szydzi? czym ja go sto razy o ciebie nie prosił? czym nie całował po rękach jak kogo dobrego, zawsze jedno i to samo, czekaj i czekaj, dorabiaj się, niewiem czego mam się dorabiać! Zéby mi choć procent za to czekanie zapłacił.
— Cóż to, czy ja jestem pożyczka?
— Ty jesteś i porzeczka i wiśnia i jabłko i ananas i co chcesz...
— Może jeszcze i burak?
Strona:PL K Junosza W lesie from Nowiny gazeta świąteczna Y1878 No5 page2 part2.png
Ta strona została uwierzytelniona.