Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

— Dajcie pokój — rzekła Kazia. — Mówi słusznie, choć dowieść pewno nie potrafi.
— Nie! — wołano zewsząd — niech dowiedzie. Kto wygłasza tak stanowcze zdania, musi być lepszym albo rozumniejszym od innych, kiedy chce nauczać i strofować.
— Udaje osobę doświadczoną bardzo, niech więc tem doświadczeniem podzieli się z nami.
Wzrok dziewczynki błysnął gniewem. Wyprostowana, z zaciániętemi dłońmi, głową w tył odrzuconą, stała tak przez chwilę. Sądzić było można, iż rzuci się na pierwszą z brzegu koleżankę. Potem z ust jej wybiegły krótkie, lecz wyzywające słowa:
— A jeśli nie chcę, to któż mię przymusi.
I pełna lekceważenia odeszła w głąb pokoju. Nie wiadomo, jaki byłby rezultat sprzeczki, cała bowiem klasa czwarta, lubiąca wojować „o zasadę,“ często dla samej przyjemności wojowania, czuła się obrażoną, gdy ktoś drzwi otworzył i w powietrzu zakołysał się kosz wielkich rozmiarów, potem drugi, jeszcze większy, a dopiero za niemi weszła kobieta mała, drobna, okryta czarną chustką.