Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/14

Ta strona została skorygowana.
II.

Kobieta w czarnej chustce szła prędko po schodach z pustemi koszami i prawie pędem przez sień wybiegła na ulicę. Twarz miała uśmiechniętą, z oczu jej biła radość. Nie śmiać-że się, nie cieszyć, gdy kosze leciutkie niby piórko, i torebkę nabitą pieniędzmi poniesie dziś do domu. Dużo napiekła, dwa razy tyle co zawsze i sprzedała wszyściuteńko. A stróżka i sklepiczarka odradzały przecież!... Były tak pewne swego, że ją, biedaczkę, strach ogarniał.
— Moja pani — mówiły — wszak z dobrego serca tłómaczymy, bo nie widzi nam się jakoś... Panny z pensyi dobrze jeść lubią, trudno im utrafić... dwom, trzem trudno, cóż dopiero tylu! Jedna jadłaby to, druga tamto, — ty głową kręć, przyprawiaj, żeby im smakowało, inne tymczasem nosami krzywią, urągają: niedobre! nie chcą kupować. Bo to przecież rozmaite dzieci tam się schodzą, pani kochająca, — i od hrabiów, i od bogaczy; kto je wie, co która jadać zwykła. A insza znów, choć kupi, nie zapłaci — jeno z wielkim honorem powie: „Jutro oddam!“ i szukajże owego