Woli robotę.
Z samą panią dziedziczką przebywa za to chętniej; kuchnia jest dla niej rajem: przyprawiać, piec, gotować, mogłaby od rana aż do nocy. A gotowania jest tu dosyć, bo różni panowie przyjeżdżają, we dworze gości pełno, bawią się, weselą, panienka zaś, niby kwiatuszek, niby słonko jasne świeci nad wszystkimi. Przeszedł rok, przeszedł drugi, — dopiero się okazuje, że z pomiędzy bogaczów, z pomiędzy panów, którzy mieli po ojcach lasy, i pola, i łąki, i dwory piękne mieli, wybrała biedaka, który nic nie miał, tylko pracę. Rodzice pobłogosławili, radzi, że już wybrała, i gospodarza młodego dała im, starym, ale Bóg nie błogosławił.
Za starych państwa wiodło się, wszystko szło dobrze i szczęśliwie, — gdy zięć majątek objął, — jak gdyby kto przemienił.
Przyszły złe lata nieurodzaju, to grad, to ogień, inwentarz marniał, śliczne łąki zabierała woda, podrywała rzeka, dawniej spokojna, niby trusiątko.
Jeno siąść i płakać nad takim losem. Młody pan nie płakał wszakże i rąk nie opuszczał. Pracował zawzięcie do ostatniej kropli życia, do ostatniego tchu
Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/19
Ta strona została skorygowana.