Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

w piersiach. — najprzód dla Anusi, a potem jeszcze dla dwojga dzieciątek, które im Bóg dał.
Ale napróżno, bo chociażby człowiek ręce po łokcie urobił, chociażby wysechł od pracy, wypoczynku nie zaznał ani w dzień powszedni, ani w święto nigdy sobie nie folgował — gdy niema błogosławieństwa Boskiego, wszystko na nic!
Tak było tutaj! Za co? za jakie grzechy dawne i czyje Bóg miłosierny karał, lub też doświadczał — nie nam, ludziom, sądzić. Kara wszakże, czyli próba ciągnęła się rok za rokiem, coraz cięższa, coraz trudniejsza do zniesienia. Umarli starzy państwo, młody pan niedługo wytrzymał, Anusia — topolka poszła za nimi ostatnia. Dom, pola, łąki, las, co przecież należały do jej dzieci, sprzedali jacyś ludzie. Dlaczego sprzedali? jakiem prawem?... bladej kobiecinie ręce drżą, gdy wspomina tę chwilę. Rzucała im się do rąk, rwała, szarpała, krzycząc:
— To sieroce dobro, nie dam, nie pozwolę... Ja te dzieci wyniańczyłam, a byłam jeszcze u ich dziadków... Znam tutaj każde drzewo, każdy zagon, lepiej niż kto inny powiedzieć mogę i przysiądz mogę, że to wszystko ich mienie, ich rodzone, ich własne!