Mało zważali na jej krzyki; chciała przysięgać, śmieli się:
— Co ona tam wie! co może wiedzieć o interesach majątku pańskiego? Nie na jej głowę takie rzeczy!
Nieprzytomna z żalu, ujęła kamień — zamknęli ją w spichlerzu.
Gdy rano stamtąd wyszła, spędziwszy noc w płaczu i modlitwie, we dworze było wszystko po dawnemu: dzieci spały, krzątała się służba.
W pokoju młodego pana świeciło się, ktoś chodził wielkiemi krokami, ciężko, powoli. Zajrzała przez drzwi uchylone... niby on, a niby nie on — postarzały jakiś, trochę wyższy, ale wejrzenie to samo i uśmiech. Chciała mu do kolan upaść, powitać krzykiem pełnym szczęścia, że wrócił z takiej drogi, z której ludzie nie wracają, lecz coś ją przykuło do ziemi — stanęła, jak wryta.
Było jej błogo i zarazem straszno... „Nieboszczyk pan“ pierwszy się odezwał i dopiero wówczas poznała, że to jest ktoś inny.
— Nie wołałem nikogo! — rzekł łagodnie.
Cofnęła się ku drzwiom.
Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/21
Ta strona została skorygowana.