Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

jedno, trochę się obznajmi, odtęskni; gdy wyprawimy drugie, będzie im raźniej...
Zrobiła się jak nieżywa, zupełnie ją z nóg ścięło; rozumiała, że pan ma słuszność: dzieci na ludzi wyjść muszą, a do tego tylko szkoła doprowadzić je może, tylko nauka. Ale puścić niebożęta w świat!... zginą w tem mieście ogromnem, a jeszcze to do innej szkoły, tamto do innej!... Pogubią się i nie odnajdą napewno. Gdyby choć można oboje razem — gdzie zaś! nie można: chłopaki osobno się uczą, dziewczynki osobno.
Słowa nie rzekłszy, wróciła do kuchni — dopiero tam jęła płakać. Przez całą noc leżała na ziemi — to modliła się, to znów płakała, aż zaświtał ranek. Potem usiadła na kufrze zielonym, co stał przy drzwiach, zamknęła oczy, bolące od długiego płaczu, i siedziała nieruchoma, zupełnie bez życia. Do głowy szły jej różne myśli; co robić? jak poradzić, żeby i dzieciom było dobrze i żeby ona sama nie uschła z tęsknoty za niemi? Nagle, niby piorun strzelił, padła na nią jasność.
O mało nie krzyknęła w głos, lecz zacisnęła usta; w mieszkaniu było cicho, jak makiem zasiał — wszyscy