ciel pana uspokoił ją, w mieszkaniu obsadził, dziećmi rozporządził i wszystko tak obmyślił, że mogła już z dnia na dzień przywykać do murów, co het, ku niebu biegną, do gwaru, co ogłusza, i do ludzi, co nieustannie się śpieszą, jak gdyby ich kto poganiał. Najprzód oswoiła się z podwórkiem: poznała gromadę dzieciaków, stróża i stróżkę, a potem bardzo porządną panią, utrzymującą sklepik.
Odtąd było już łatwiej.
Poczciwe kobiety dały nieraz radę dobrą, objaśniły, pomogły. Wdzięczność im winna i wywdzięczy się napewno, aby tylko Bóg dał zdrowie.
Ale dzieciskom pierwszy rok dokuczył nie na żarty. Przywykły biegać od wczesnego ranka, niby młode źrebce, uczyć się jak dla zabawy, zasypiać o ósmej, tu posadzili nieboraków nad książką w pokoju małym, zamkniętym, nauka też inna.
Trudne, niezrozumiałe...
Ona uważa przecież: stanie czasem i słucha dobrą chwilę — gdzie zaś! nie wie nic a nic. Jakaś mowa niemiecka, francuska, poco to wszystko?
W początkach ciepło jeszcze było, więc otwierała okno, żeby dzieciom powietrza trochę dać.
Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/32
Ta strona została skorygowana.