schodach, na podwórku dym, a hałas, krzyk i zamieszanie okropne.
— Proszę ja kogo, woła jakaś gruba baba, — wszyscy przecie zginąć mogli!
— Nietylko zginąć, ale do ostatniego grosza się zatracić, w jednej koszuli zostać.
— A od czego jest Mateusz, powiedzcie, moi państwo? Próżno w bramie siedzi, na stołku się kiwa, w kamienicy tymczasem różności wyprawiają.
— Co takiego wyprawiają? kto wyprawia? — zapytuje głosem piskliwym wysoka, bardzo chuda jejmość, wpadając w sam środek tłumu. — Nic a nic nie wiem, siedzę przy dzieciach, robaczków moich pilnuję, nie tak jak inne. Co się stało, moi drodzy, mówcie prędzej?
— Pssik! — wrzasnął jej nad uchem chłopak od szewca, — a psik! powtórzył, kichając znowu.
— Nie pójdziesz ty, Ignac! — krzyknęła ze złością. Wyszłam na chwilę, bo przecież człowiek jest żyjący... Ignac, wynoś się, dopóki mam cierpliwość... Zkąd ten dym, moi ludzie?
— Zapalili.
— Matko Najświętsza!... kto zapalił? Chryste!...
Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/38
Ta strona została skorygowana.