Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

Romuś wyglądał nieraz, czy wojsko się nie pokaże; ledwie z łóżka wstawszy, do okna przybiegał i wieczorami do szyby przyciskał twarzyczkę. Z czasem zapomniał. Ona, Maciejowa, kłopotu już z oknem nie miała: czy otwarte, czy zamknięte — dzieci nie zważały.
Otwierała je wszakże całemi dniami dla powietrza, dzieci bowiem bladły w murach — „wyblichowały się.“
— Miasto wzięło im rumieńce wzamian za naukę, za tę naukę, po której pan Teodor wielkich rzeczy się spodziewał. Co ona przyniesie? czy te wszystkie skarby, o jakich w bajkach ludzie prawią, góry złote, kamienie drogie, dwojgu sierotom da? Niechby tylko dwór biały, te łąki i ten las były znowu nasze, marzyła Maciejowa, patrząc na uczące się biedactwa — niechby tylko...
Więcej nie trzeba, tyle one znaczą, co góry złote, kamienie drogie i królestwa.
Gdyby były nasze!...
Za taką nagrodę warto i nad książkami ślęczeć, i drobne znaczki stawiać na papierze po całych dniach, po całych nocach; nie odpocząć nigdy, nigdy! Z usza-