wiąc, trochę trudno było i usługiwać i siedzieć przy stole.
Z początku nie wiedziała, w jaki sposób to być może.
Ale pan króciutko się rozprawił: kazał wszystko odrazu na talerzach i salaterkach podać, i gdy powiedziała, że już niczego nie brakuje, do łamania opłatka się wzięli.
Kisiel to już później przyniosła, — ale żal się Boże!... smaczny był, w miarę słodki, a jaki różowy! Innym razem nie zostałoby odrobiny, tu spróbowali i łyżeczki kładą. Załamała ręce, nie wiedząc, co robić. Tak się cieszyła, bo przecież w Wigilię można, a nawet wypada jeść, co najlepsze, jak było w Borkach, i potraw dziewięć. Tymczasem ani pan, ani dzieci zupełnie tego nie przestrzegają.
— Zjemy jutro — tłómaczyli jej na pociechę, i kolendy odśpiewawszy, nie dali nawet zmyć nakrycia. Zabrali ją, choć bała się trochę mieszkanie zostawić; nie wrócili potem, aż późno w nocy. Ale co to za noc! Gdzieindziej podczas dnia tyle ludzisków się nie snuje, dzwony biją, wesoło i tłumno.
Przed samym wyjazdem pan Teodor długo z nią
Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/44
Ta strona została skorygowana.