Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

Romuś już nie wołał: „Nie chcę! kiedy tak, i ja stąd pojadę.“ Tecia się nie opierała. Z pełnemi łez oczyma patrzyli spokojnie; usta im drżały, twarzyczki bladły, w miarę, jak mówiła, dlaczego i kiedy to nastąpić musi.
Zacisnąwszy dłonie, stali w milczeniu, a później padli jej na szyję, bez słowa skargi, bez słóweńka... Przygotowała więc wszystko i czuła się zadowoloną; między nią a dziećmi było już porozumienie zupełne. Wujaszek nie powinien wiedzieć, że to, co obmyślił, jest przykre, że kosztuje ich dużo. Gdy się rozejdą, choćby nawet każde poszło w inną stronę, choćby jak najdalej — nie będą płakali, nie, chyba ukradkiem.
— I pociemku! — dodawał Romuś. Niech nawet księżyc się nie dowie, ani gwiazdy, nikt, nikt na świecie.
— Nikt! — powtarzała Tecia.
— Gdyby ktokolwiek zobaczył, mogłoby się donieść do wujaszka.
— Księżyc przecież nie powie i gwiazdy nie mówią.
— No tak, ale może kto dostrzedz.
— Już ja za siebie ręczę... pilnuj się, pamiętaj!