Ale zamiary, przed chorobą Romcia powzięte, rozwiały się bez śladu; gdyby jej teraz wspomniał kto o nich, krzyknęłaby zgorszona:
— Ja mam rzucić te dzieci? ja?.. prędzej umrę!
Przysięgła sobie, iż ich nie rzuci, nie odda ludziom obcym, „żeby tam nie wiem co!“ Po tej przysiędze miała jedną troskę tylko: do czego się wziąć, by w wielkiem mieście wyżyć można było? jaką pracą, jakim mozołem, chociażby najcięższym, dziecinom dopomódz? Aż tu pewnego dnia rada dobra przyszła, i to wypadkiem. Romuś jeszcze leżał, Tecia porządkowała szufladę, w której były książki, a później torebkę. Jakieś okruchy wysypały się na stół. Dziewczynka zebrała je i podniosła do ust.
— Cóż to, panieneczko, głodna jesteś? — zawołała Maciejowa i przykro jej się zrobiło. Wszak opuściła zupełnie tę biedaczkę, oddana Romciowi.
— Głodna? nie, bynajmniej. Ale to było dobre ciasteczko, bardzo dobre. Miałam wtedy dziesiątkę od wuja i kupiłam dwa takie ciasteczka na drugie śniadanie.
— W szkole, Teciuniu?
— Tak, na pensyi. Przychodzi tam kobieta
Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/54
Ta strona została skorygowana.