Strona:PL K Szaniawska Na pensyi.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

sane, że z własnych funduszów. Niby hrabina! aż miło taką być, chociażby rok przed śmiercią.
— Zachciało się pani z koszami po ulicy ganiać? — pytała stróżka. — To dziadowski chleb całkiem, jak gdyby człowiek chodził i żebrał; jeszcze ile razy do bramy nie wpuszczą, bo gospodarz tak każe, a kto służy — słuchać musi.
— A panienka wasza, — wtrąciła jedna ze służących, wyświeżona jak na odpust — panienka, grzeczna bardzo, naje się wstydu. Żartować z niej będą, palcami wytykać. Że dochód jest, wiadomo, jaki taki zysk się okroi, ale dziecka przecież szkoda. Pośmiewiskiem będzie, możesz mi pani uwierzyć. Nadokuczają jej, naurągają więcej, niż wart głupi zarobek.
Maciejowa wyszła ze sklepiku jeszcze bardziej ciemna, niż przedtem. Niby źle, niby dobrze, ależ chyba dobrze...
— Dobrze! — wykrzyknęła sama do siebie, już na ulicy.
— A dobrze! — powtórzył za nią jakiś głos.
Odwróciła głowę.
To dorożkarka, która prawie jednocześnie z nią