Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieskończenie cicho padał śnieg na zamarzniętą okolicę.
— Ze śniegiem zawsze pada cisza — myślał sobie Boura, ukryty w jakiejś szopie i było mu równocześnie uroczyście i tęskno, gdyż czuł się osamotniony w szerokiej przestrzeni.
Ziemia przed jego oczyma upraszczała się, jednoczyła i rozszerzała zarazem, wyrównana w białe fale i nieporyta żadnymi śladami życia.
Wkońcu rzedniał i ustawał ten taniec śniegowych płatków — jedyny ruch w tej uroczystej ciszy.
Wahając się, podróżny wsuwa nogi w niedotknięty śnieg i tak mu dziwnie, że on pierwszy naznaczy okolicę długim rzędem swych kroków.
Ale oto naprzeciw — gościńcem — idzie ktoś czarny i w szaty szczelnie zatulony; dwa łańcuszki kroków pobiegną obok siebie, skrzyżują się i na tej czystej, niepokalanej tablicy, zostawią ślady ludzkiej bytności.
Ale ten, który idzie naprzeciw staje. Ma uszronione wąsy i z uwagą spogląda na coś, na boku gościńca.
Boura zwolnił kroku. Patrzył w kierunku