Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/176

Ta strona została skorygowana.

Noc była ciemna i prawie bezgwiezdna. Świeciło się tylko trochę jasnych kamieni na ziemi. Niewyraźnie rysowały się krzaki jałowców, podobne do zakrzepłych postaci. Z nieznanej dalekości biegł krzyk pódźki i wwiercał się w ciemność nocy.
— Proszę się nie śmiać ze mnie, — rzekł stojący mężczyzna — ale to się mi nie podoba. Zgubiliśmy wogóle kierunek. Musimy dostać się koniecznie na jakąś drogę. Niech nas już zaprowadzi gdziekolwiek.
Droga mówi przynajmniej „naprzód“ a bezdroże milczy. Bezdroże jest jakby przeczuciem nieskończoności. Ona znajduje się wszędzie wokół nas. Proszę pana, to jest niemożliwe położenie.
— Niech pan usiądzie, — odezwał się drugi.
— Nie chcę. Usiądę aż gdzieś przy drodze. Między prawym a lewym drogowskazem, — wtedy gdy będę wiedział, gdzie jestem. Dla człowieka, który idzie drogą, roztaczający się na prawo i lewo świat jest kulisą bez znaczenia — jest lewą i prawą ścianą długiego korytarza. Ale bezdroże jest jakby wierzchołkiem grozy, jest nazbyt we wszechświecie, nazbyt otwarte na wszystkie strony. Chodźmy stąd!
— Proszę jeszcze poczekać. Ja nie mogę.
— Czy się panu co stało?
— Nie mogę. Tak. Coś mi się stało. Zdaje mi