Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/210

Ta strona została skorygowana.

— To jest niedorzeczny sen! — odezwał się Lhota.
— Straszny. Czasem płynie odzwierciedlenie miasta i nadbrzeżnych skwerów z zapalonemi światłami. Na powierzchni drżą liście drzew, jakby wiał wiatr, ale woda nie kołysze się. Dziewczyna załamuje białe ręce i pędzi w dal. A ja patrzę na odbicie i widzę kogoś, kto stoi na drugim brzegu i chce popatrzyć na mnie, chce mi dać znak jakiś. Ale obraz płynie po wodzie szybko i postać z ręką przyłożoną do oczu znika.
Chory zamilkł na chwilę.
— A niekiedy — zaczął po jakimś czasie — jest to tylko zapalona latarnia opustoszałej przystani na brzegu rzeki. Zahuśta się, jak w listopadowym wietrze i odpływa. Ani jedna z tych rzeczy nie może się zatrzymać, ani zwolnić biegu. Żaden ruch nie marszczy wody i niczego niema, nad nią. Ona jest tylko. Wieczność jest straszna.
Lhota patrzy w milczeniu w wodę. Fala za falą wraca bez końca do kamienia pod jego nogami i znowu cofa się w nieustępliwej zabawie.
To Lhotę drażni a zarazem uspokaja.
— Często budzę się pokryty potem — mówił chory — i śmiertelnie jestem przerażony. A wtedy mówię sobie: wieczność jest strasz-