Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/218

Ta strona została skorygowana.

Dziewczynka wierci się zakłopotana i uśmiecha się okropnym, starczym uśmiechem. Jest bezzębna.
— Chodź tu — gwizda młodzik i przysiada się sam do niej — jak się nazywasz?
I głaska dłonią jej kolanka.
Dziewczynka uśmiecha się bojaźliwie i wcale nie pięknie.
Śpiący żołnierz rzęzi, jak w godzinie śmierci.
Zaruba otrząsł się z zimna i obrzydzenia.
Godzina po północy.
Czas posuwał się męczeńsko powoli, a Zaruba czuł się jakby wleczony i bezmyślnie rozciągany przez jakieś w zrastające i bezkierunkowe naprężenie.
— Dobrze — powiedział sobie — zamknę oczy i wytrzymam tak bez myśli, bez ruchu, jak najdłużej, całe godziny, dopóki się nie przewali ten czas.
I tak stężały siedział, zmuszając się, aby wytrzymać w tej pozycji jak najdłużej.
Minuty zaskrzepły na długi czas.
Wkońcu po chwili tak długiej, jak nieprzeżyta doba — otworzył oczy. Pięć minut po pierwszej.
Korytarz, papiery, dziecko, ten sam zakłopotany, starczy uśmiech.
Nic się nie zmieniło.