Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/224

Ta strona została skorygowana.

przyjdzie cokolwiek, będziemy odkupieni. Niech pan patrzy już jest dzień.
Na dworzec zwalił się prąd ludzi ze śmiechem, kaszlem i hałasem. Zgiełk przesunął się przez korytarz jak wielka miotła. Zmiótł zatęchłą ciszę i owiał zapylone głosy.
Pasażerowie wstawali z ławek, strząsali z oczu pajęczynę senności i spoglądali na siebie bez nieprzyjaźni, złączeni wspólnemi przeżyciami nocy.
Ale na dworze — za oknami — świtał dzień.
Człowiek, który mówił, zginął Zarubie z oczu. Zagubił się między ludźmi.
Nowy tłum, bilety, krzyk i dzwonienie.
Czarny i huczący pociąg wjeżdżał na dworzec. Wessał tłum, zasyczał, odetchnął parę razy i ruszył do celu.
— Boże! tylko szybciej! — myślał Zaruba. — Jeszcze nie wszystko stracone! Jeszcze pozostaje nadzieja.